Frankfurt nad Menem znany jest z kilku rzeczy – w zależności od tego, gdzie i kim jesteś. Nazwa miasta – Mainhattan – odnosi się zarówno do rynków finansowych Nowego Jorku i Londynu, jak i do drapaczy chmur.
Inni widzą w nim unikalny, choć starożytny, stadion z bajeczną rzeką, świetnym transportem publicznym i pół godziny drogi od najlepiej skomunikowanego lotniska w UE. Frankfurt ma również jeden z najwyższych poziomów życia w kraju, jak również jedne z najwyższych dochodów na mieszkańca. Miasto ma również jeden z najwyższych odsetków Auslandczyków mieszkających tutaj niż jakiekolwiek inne niemieckie miasto, a Hesja, niemiecki kraj związkowy, w którym znajduje się Frankfurt, jest czwartym w całym kraju.
Frankfurt ma jednak kilka innych wyróżnień, które nie są tak pocztówkowo piękne. Mianowicie od dziesięcioleci jest rajem dla nielegalnych substancji odurzających, szczególnie w okolicach hauptbahnhofviertel (głównego dworca kolejowego i jego okolic). Uzależnieni od heroiny, a teraz także od cracku, są nadal problemem społecznym, którego nie udało się rozwiązać na tle obskurnej dzielnicy czerwonych latarni, przy której niejeden w Amsterdamie by się zarumienił.
W rezultacie, miasto jest zaangażowane, i to od dłuższego czasu, w próby oczyszczenia tej zmory w środku wielkiej bankowości – dosłownie w cieniu niektórych z najbardziej znanych podmiotów finansowych na świecie. Nie powinno więc dziwić, że w końcu, prawie cztery lata po zmianie prawa, które nakazało wprowadzenie medycznej marihuany na receptę, pierwsze niemieckie miasta zaczynają się angażować.
Tym razem w celu przeszkolenia lekarzy do przepisywania medycznej marihuany.
Nie jest też przypadkiem, że Frankfurt jest jednym z miast pilotażowych w kraju, w którym wprowadzany jest tego rodzaju program szkoleń medycznych. Jest on rozpaczliwie potrzebny. Im więcej pacjentów jest odciętych od legalnej drogi do uzyskania marihuany – mianowicie poprzez receptę lekarską i lokalną aptekę – tym więcej trafi na nielegalny rynek.
Dla Niemców, w tym momencie, takie pomysły są zdroworozsądkowe.
Uruchamiając program, miasto ma nadzieję zaspokoić rosnące potrzeby, nawet jeśli przyznaje się do dość podstawowego i przygnębiającego faktu. Bardzo trudno jest znaleźć tutaj lekarza, który przepisałby marihuanę. Nawet w takich miejscach jak miejski Uniklinik – szpital badawczy na południowym skraju miasta – lekarze są nadal bardzo wrogo nastawieni do idei medycznej marihuany.
Regina Erst, szefowa miejskiego wydziału ds. leków, ma nadzieję, że program ten zapoczątkuje „trwały dyskurs”, dzięki któremu lekarze będą mogli dowiedzieć się więcej na temat przepisywania leku. Ona i inni koledzy pracujący w wydziale nie są nieświadomi tego, jak dużym i rosnącym problemem jest zapewnienie, że Niemcy, którzy potrzebują przepisanego im leku, mogą go rzeczywiście otrzymać.
Miasto podejmuje już pierwsze kroki w tym kierunku, organizując dwie wideokonferencje, zaplanowane na 24 lutego i 17 marca.
Nie jest tajemnicą, że potencjalni pacjenci marihuany nadal mają bardzo dużo czasu na znalezienie lekarza przepisującego leki. I nikt w Drogenreferacie, wydziale miejskim nadzorującym obecnie nowy program edukacji lekarzy, nie sądzi, że zaledwie dwa szkolenia wideo online rozwiążą ten problem. Ale jest to niewątpliwie początek. Zwłaszcza dla wydziału, którego głównym zadaniem jest odciąganie użytkowników od znacznie cięższych narkotyków.
We Frankfurcie, z pewnością, istnieje realny potencjał dla medycznej marihuany, aby stać się narkotykiem oddzielającym od twardszych narkotyków, które nie tylko są nadal nielegalne, ale oczywiście mają straszne skutki zdrowotne.
Frankfurt jest również, prawdopodobnie nieprzypadkowo, siedzibą Cansativa, jedynej niemieckiej firmy dystrybucyjnej, która niedawno wygrała przetarg na dystrybucję niemieckich upraw medycznej marihuany.
Innymi słowy, jest to bardzo dobre miejsce na rozpoczęcie pełnego programu interwencyjnego w zakresie medycznej marihuany, który mógłby być również wykorzystany do znacznego ograniczenia innych problemów związanych z narkotykami w mieście.
Nawet z „edukacją farmaceutyczną”, prowadzoną przez lekarzy dla lekarzy, istnieją problemy, które nadal utrudniają wprowadzenie tego leku tu, podobnie jak w Kanadzie.
Pierwszym z nich jest oczywiście to, że lekarze nadal nie wiedzą zbyt wiele o marihuanie, niezależnie od stanu zdrowia. I do tej pory, szczególnie w miejscach takich jak Kanada i Niemcy, wolą słuchać innych lekarzy niż pacjentów w tym momencie.
Oczywiście są od tego pewne wyjątki. Dr Franjo Grotenhermen, który przepisuje marihuanę na receptę i jest współzałożycielem Międzynarodowego Stowarzyszenia Leków Kannabinoidowych wraz z dr Ethanem Russo, prowadzi walkę z okopów medycznych od kilkudziesięciu lat. Zwraca uwagę na to, aby słuchać pacjentów – łącznie z faktem, że większość z nich nadal wolałaby bardziej kwiat niż wyprodukowane „lekarstwa”. I że większość recept – nawet na przewlekły ból i stwardnienie rozsiane – jest wypisywana na mniejsze ilości niż pacjenci rzeczywiście potrzebują.
Niezależnie od przeszkód, które nadal istnieją na drodze, są to wyraźnie kroki we właściwym kierunku. Podjęte nie tylko z perspektywy zdrowia publicznego, ale też z perspektywy medycznej.
Wyobraźmy sobie dzień, w którym tego typu pomysł może przyjąć się w Polsce. I dalej, kiedy nie tylko wizyty lekarskie, ale i sama marihuana jest objęta ubezpieczeniem zdrowotnym, kosztując pacjentów około 50 PLN miesięcznie.